Wiara w siebie – prosty sposób jak ją budować.

Każda z nas — kobiet, miewa takie momenty w życiu, kiedy brakuje nam wiary w siebie, wydaje nam się, że jesteśmy do bani, nic nam nie wychodzi, nie chce nam się nawet brać za cokolwiek, bo przecież wiadomo, że poniesiemy porażkę. A sukces jest sądzony wszystkim w koło, tylko nie nam. Z premedytację piszę tutaj o nas — kobietach, ponieważ jestem przekonana, że faceci o wiele rzadziej miewają takie myśli.
Sukces to nie tylko efekt, ale i droga do niego.
Tutaj powinnyśmy zastanowić się, czym jest tak naprawdę sukces, ale tym tematem planuję się zająć głębiej innym razem. Jestem przekonana, że masz własną definicję sukcesu i jest ona różna dla każdej z nas.
Często myślimy o sukcesie, jako o czymś spektakularnym, wielkim, zapierającym dech w piersi. A kiedy efekt naszych działań nie jest taki, jak sobie wyobrażałyśmy, uważamy, że poniosłyśmy porażkę. Zapominamy o całej drodze do celu i o tym wszystkim, co na niej osiągnęłyśmy, zupełnie nie doceniając tych małych rzeczy, dzięki, którym możemy osiągać te duże.
Mój sposób na budowanie wiary w siebie.
Chciałabym się dzisiaj podzielić z tobą sposobem, który mi pomógł podnieść samoocenę, uświadomić sobie, jak dużo udało mi się już osiągnąć oraz dał mi odwagę do podejmowania nowych wyzwań. Ten magiczny sposób to zapisywanie swoich sukcesów. Tylko tyle i aż tyle.
Od zawsze jestem zwolenniczką robienia odręcznych notatek. Mam kilka zeszytów, w których zapisuję pomysły, inspiracje, ważne życiowe lekcje. W każdej torebce mam jakiś notatnik, bo nigdy nie wiadomo kiedy się przyda.
Jednym z takich “tematycznych” notatników jest zeszyt, w którym zapisuję wszystko, co może mi się przydać na rozmowach kwalifikacyjnych (wspomniałam o nim w artykule o porażkach). Prowadzę go od kilku lat i sukcesywnie uzupełniam po każdej rozmowie, dopisując nowe pytania, które usłyszałam, albo po prostu jakieś myśli, które przychodzą mi do głowy i mogą być przydatne na rozmowie kwalifikacyjnej. Ponieważ już kilka razy w swoim życiu zmieniałam pracę, wiem, jak bardzo jest to użyteczna pomoc. Nie muszę za każdym razem zaczynać od początku, wystarczy trochę zmodyfikować i zaktualizować to, co już mam przygotowane.
Jak na to wpadłam?
Kiedy kilka lat temu wpadłam na ten pomysł, jednym z często pojawiających się pytań było: jaki jest twój największy sukces? Zapisałam je na górze strony w notesie i zamarłam. No bo co ja mogę tutaj powiedzieć? Przecież jestem taka przeciętna. Cóż ja takiego osiągnęłam?
Przez długie minuty nie mogłam sobie przypomnieć niczego, co uważałabym wtedy za swój sukces zawodowy. Po jakimś czasie napisałam na kartce: osiągnięcie celów sprzedażowych na poziomie 160%. Ok, udało się znaleźć chociaż jeden sukces. Po kilku minutach dopisałam jeszcze, że wygrałam konkurs na najlepiej zdany egzamin po szkoleniu wstępnym w banku. I to by było na tyle. Uznałam, że wystarczy i w zasadzie nie mam się już czym więcej pochwalić. Teraz widzę to inaczej, ale w tamtym momencie nie widziałam wielu innych ważnych rzeczy.
Zastanawiam się, czy to, że nie umiemy mówić o swoich sukcesach, jest spowodowane wychowaniem w duchu skromności i nieprzechwalania się? Pewnie po części tak. A po części niską samooceną.
Trening czyni mistrzem.
Kiedy przygotowywałam się za jakiś czas do kolejnej rozmowy i aktualizowałam swoje notatki, znowu udało mi się wygrzebać jakieś sukcesy z pamięci. Poczułam się wtedy dużo lepiej. Od tamtej pory bardziej skupiałam się na swoich osiągnięciach i zaczęłam je na bieżąco zapisywać, aby były gotowe do następnej rozmowy. Jedne były większe, inne mniejsze, ale dla mnie bardzo ważne. I nagle, w miarę wydłużania się listy, zaczęłam postrzegać siebie z innej strony. Wyzbyłam się kompleksu dziewczynki z małej podlubelskiej wsi.
Kiedy zauważyłam działanie zapisywania sukcesów na moją samoocenę, poszłam dalej. Zaczęłam zapisywać swoje sukcesy kwartalnie, tak już bez związku z rozmowami kwalifikacyjnymi. Zaczęły się na liście pojawiać nie tylko sukcesy zawodowe, ale również osobiste. Zapisuję je teraz na bieżąco, zawsze wtedy, kiedy uznam, że udało mi się osiągnąć coś ważnego lub przekroczyć jakąś swoją granicę. Nawet jeśli dla kogoś innego byłoby to bez znaczenia, np. kiedy pokonałam swój lęk przed prowadzeniem auta w UK — dla mojego męża była to normalna rzecz, dla mnie niemałe osiągnięcie.
Zrobiłam też eksperyment. Po zakończonym kwartale skrzętnie zapisywanych sukcesów spróbowałam odtworzyć tę listę. Okazało się, że o wielu z nich zapomniałam. Dlatego uważam, że bardzo ważne jest, aby robić to na bieżąco.
Słoik sukcesów.
Jakiś czas temu od Pani swojego czasu, Oli Budzyńskiej, usłyszałam o podobnej metodzie nazwanej słoikiem sukcesów. Zasada jest taka sama. Jednak, zamiast notatnika można użyć słoika i wrzucać do niego małe karteczki z zapisanymi na nich własnymi sukcesami, osiągnięciami.
Myślę, że metoda jest jeszcze lepsza, ponieważ bardziej przemawia do wyobraźni i można ją “ubrać” dodatkowo w elementy dekoracyjne. Postaw sobie taki ładny słoik zapełniony karteczkami w widocznym miejscu, a na pewno w chwilach zwątpienia będzie dla ciebie fantastyczną motywacją.
Sukcesy a wiara w siebie.
Na tym właśnie polega moc Słoika sukcesów lub mojej listy sukcesów. Sięgam po nią, kiedy wiem, że czeka mnie jakieś trudne zadanie. Rzut oka na to, co udało mi się osiągnąć, jakie granice przekroczyć, zawsze dodaje mi wewnętrznej siły, tak potrzebnej przed jakimś wyzwaniem. Skoro wtedy dałam radę, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Zauważyłam, że odkąd pracuję z tą listą, stałam się bardziej odważna w podejmowaniu decyzji, mam do siebie większe zaufanie, podejmuje się trudniejszych zadań, bo mam świadomość swoich mocnych stron.
Zacznij budować wiarę w siebie.
Jeśli jeszcze nie masz swojej listy sukcesów, to szczerze cię zachęcam do jej przygotowania. Nie przejmuj się, jeśli na początku pojawi się na niej tylko kilka pozycji. Jestem przekonana, że z czasem zaczniesz zauważać również inne sukcesy, z których zbudujesz nowy obraz siebie. Sposób jest bardzo prosty, nie wymaga w zasadzie żadnych nakładów, tajemnej wiedzy ani wkładania wielkiego wysiłku. I myślę, że właśnie ta prostota powoduje, że jest taki skuteczny.
A więc kartka i długopis w dłoń i do roboty!